Przez ostatnie 40 lat badał to, co wewnątrz ziemi, zanim ktoś zainwestował w grunt. W pracy spotkał się oko w oko nie tylko z krokodylem ludojadem czy hieną, ale także z ludźmi, którzy kałasznikowami próbowali przegonić geologów z miejsca pracy. Jego hobby to nieruchomości: ostatnio dom w londyńskim Richmond, gdzie wykorzystał wiele przedmiotów z wyjątkową przeszłością, w tym kamienie z ruin Kings Cross.
Gościem „Nieruchomości z górnej półki” jest Paul Strachowski, geolog, poszukiwacz wyposażenia wnętrz z duszą, właściciel czarodziejskiego ogrodu w Richmond, wielbiciel Krakowa, Rolling Stones i natury. Do salonu wstawił proste meble z XVIII wieku z francuskiej farmy oraz komody z indyjskich łódek. Strach pomyśleć, co teraz wymyśli w starej kamienicy w Krakowie!
Grażyna Błaszczak, Nieruchomości z górnej półki: Gdzie jest Twój londyński czarodziejski ogród, Paul?
Paul Strachowski: Jak to gdzie? W Richmond, po sąsiedzku z rezydencją, którą kupili kilka lat temu Brad Pitt i Angelina Jolie, gdy jeszcze byli parą. Najpierw wynajmowali ten dom na przeciwko, gdy bywali w Londynie, a potem kupili go. Ostatnio jednak nikt ich tu nie widział. Na posesji mieszka za to wiele wiewiórek.
Ale Richmond jest wspaniałe bez znanych sąsiadów i paparazzi. Jest tu spokojnie, zielono i cicho. To liściasta enklawa Londynu. Mamy tu dużo więcej zieleni niż w innych częściach miasta. To tu jest najbardziej znany i największy park w Londynie: Richmond Park. Wiesz, że zajmuje aż 955 hektarów! Kiedyś był to królewski park, naturalny, służący do polowań. Na szczęście jakiś czas temu podarowano to miejsce poddanym.
Mamy tu też niesamowity widok na rzekę Thames – z Richmond Hill. To jeden z najlepszych takich widoków w Londynie. Każdy sławny fotograf musi tu zrobić zdjęcie, każdy artysta musi to namalować. Bo jest to w ogromnej części dzika przyroda. Człowiek tylko tyle tam robi, ile konieczne. Jeśli drzewo się złamie czy też uschnie ze starości – tak zostaje. Nikt nie sprząta go na siłę, gdy nie zagraża ludziom. A mamy niesamowite okazy! Najstarszy dąb królewski ma prawie 800 lat. Rośnie przy bramie parku i oceniam, że może pamiętać 35 królów lub królowych naszego kraju. No a na pewno pamięta słynnego Henryka VIII, który w Richmond często galopował na koniu! Ale większość i tak kojarzy go z innego talentu… z jego zabójczej miłości do kobiet.
Podobno w Richmond macie stada jeleni na co dzień, a latem nawet stada krów.
Park w Richmond jest bardzo popularny wśród londyńczyków i ich psów. Tysiące spacerowiczów przewija się tu codziennie. W weekendy, niestety, jest tu ciasno. Ludzie i psy spacerują więc razem z jeleniami. Tych ostatnich jest tu podobno ponad 600. Żyją swobodnie. Nie przepadają jednak za psami, które z kolei uwielbiają londyńczycy. No i krowy też mamy. Kto tu nie był i nie widział, nie uwierzy, że przez całą wiosnę i lato do Londynu, wcale nie tak daleko od centrum, sprowadzane są krowy. Na wielkie pastwisko nad rzeką. Po co? Żeby było naturalnie, jak przed wiekami.
Tak jak w Twoim tajemniczym ogrodzie za domem…? Co tam masz poza domkiem dla gości? Wchodzi się tutaj przez bramę, która przypomina trochę drzwi z „Alicji w krainie czarów”…
Naprawdę? Moja oaza zieleni znajduje się na tyłach domu, za wysokim murem z cegieł, które pamiętają jeszcze królową Wiktorię. Ale to ogrodzenie nie było takie zawsze. Kiedy kupiłem tą nieruchomość, nie podobał mi się stary, drewniany płot. Nie miał duszy w zderzeniu z XVIII-wieczną architekturą domów wokół. Sprowadziłem więc stare cegły z rozbiórek równie starych domów i powstał nowy mur, który ma w sobie swoje stare życie. Drewniana została tylko brama, która może i jest czarodziejska, w pewnym sensie… bo jest nowa, ale stara.
Zależało mi, aby też miała jakąś historię. Zacząłem więc szukać odpowiedniego materiału. I znalazłem któregoś dnia na eBay’u niesamowitą okazję: stare drzwi bramy kościelnej, z wiekowego dębu. Stolarz zrobił je na wymiar i choć są nowe, wyglądają jak stare.
Na Wyspach naprawdę popularne jest wykorzystywanie starych materiałów, nadawanie im kolejnego życia, poddawanie recyklingowi. Po pierwsze, dlatego, że Brytyjczycy mają szacunek dla historii i konserwator nigdy nie godzi się na naprawianie starego nowym materiałem. Wszystko musi pasować. Mamy specjalne składy materiałów z rozbiórek, do ponownego wykorzystania. Często są one droższe od nowych cegieł, ale to zupełnie inna jakość! Po drugie, jesteśmy wyspiarzami, jesteśmy więc oszczędni, szanujemy przestrzeń i to, co jest dostępne, wykorzystujemy, ile się da.
Jakieś zwierzęta mieszkają w Twoim ogrodzie?
Jeleni nie ma. Krów także. Nie ta powierzchnia. Gościnnie zagląda tu Hendrix. To wspaniały labrador, mój były sąsiad. Niestety, są szare wiewiórki! Dla nich to raj.
Dlaczego „niestety”?
Zabrzmi to dziwnie, ale mam konflikt z szarymi wiewiórkami. Nie lubimy się, bo zjadają mi cebulki krokusów. Dosadzam je późną jesienią, zwykle kilkadziesiąt. I wszystko na nic, bo dzień lub dwa później zastaję przekopany ogródek. A miał być dywan z krokusów!
Te wiewióry z Richmond są szalone! Biegają po dachu tak, że trudno usnąć. Dzikie bestie w zasięgu 20 minut kolejką od serca Londynu! Czasem myślę, że to te krokusy dają im taką moc. Na szczęście drzew nie demolują. Bo wiesz, że każdy ogród musi mieć coś charakterystycznego, jakieś specjalne drzewo – ja mam jabłoń. Dlaczego? Bo ten teren był znany kiedyś z sadów, które otaczały pałac królewski.
Jak opowiadasz o Londynie, od razu rekomendujesz zwiedzanie miasta od Richmond. Nietypowe.
Dla mnie to oczywiste. Zaczynając od Richmond poczujesz przestrzeń, złapiesz oddech – nie tak jak w sercu miasta. Tu jest wyjątkowo zielono, ale jeśli chcesz usługi, sklepy, puby, teatry, z rosyjskim baletem włącznie – wszystko masz pod ręką. Richmond pod tym względem jest niezwykłe. I nie wiem, czy wiesz, że to w tej dzielnicy, w Crawdaddy Club, The Rolling Stones po raz pierwszy spotkali się z The Beatles. Tak, tu grali moi ukochani Rolling Stones! Jeździłem za nimi w wiele miejsc, w których grali koncerty.
Źródło: YouTube: The Rolling Stones – Angie – OFFICIAL PROMO
No i Richmond ma jeszcze inną zaletę: dominuje tu architektura wiktoriańska lub gregoriańska. Całe osiedla są pod ochroną konserwatora. Nie ma tu szklanych wież, natomiast jest klimat starej Anglii. To wszystko kojąco działa na ludzi.
Kraków, w którym się zakochałeś, przypomina Ci Richmond, ze względu na starą zabudowę?
Kraków jest niezwykły, daje mi podobne emocje, gdy tam bywam. Kiedy spaceruję po Rynku Głównym, trochę przypomina mi Richmond. To dla mnie kojące widoki.
Poza tym Kraków także ma duszę – taką architektoniczną. Oczywiście myślę o starej części miasta. Nadal jest tam wiele zniszczonych kamienic, budynków do całkowitego lub częściowego remontu, ale także dużo wspaniałych apartamentów. Wierzę, że wkrótce zostaną wyremontowane. To musi potrwać, ale potem będą niezwykłe.
W Richmond jest wiele budynków z XVIII wieku i nikt nie boi się w nich mieszkać. Większość została wyremontowana. Jedne lepiej, inne gorzej, ale zachowały swoją duszę, dawny styl. Tak też będzie w Krakowie. Tylko trzeba o to zadbać.
Uwielbiasz mieszać stare z nowym?
Tak, to mnie wyraża, to pokazuje mój osobisty stosunek do świata. Lubię materiały naturalne, połączenie drewna z metalem, z prawdziwą cegłą. Wiem, że to nie dla wszystkich. Ale dla mnie to wspaniałe!
Widać tą fascynację we wnętrzach Twojego domu.
Niedawno zrobiłem rewolucję w moim XVIII-wiecznym domu. Przeprowadziłem generalny remont wnętrz, rozbudowę. Rok czekałem na zgodę konserwatora zabytków. Ostatecznie zaakceptował zmiany. Zresztą z wielką pieczołowitością podszedłem do prac. Nawet przed domem postanowiłem wykorzystać materiały z dawnych czasów. Kupiłem stare kamienie, jakie zostały po rozbiórkach na budowie King Cross. Teraz codziennie chodzę po tym kawałku historii. To niesamowite, że kawałek Kings Cross mam w Richmond!
Dziwi mnie, że w Polsce ludzie nie odzyskują starych materiałów, że wszystko wyrzucają przy okazji remontów. Lubią nowe, nie chcą więc starego drewna, kamieni, drzwi. Dla mnie takie „odpady” są bardzo cenne, bo mają duszę: te rzeczy słyszały i widziały dużo w przeszłości, a teraz przynoszą swoją energię do współczesnych wnętrz. Uwielbiam ślady użytkowania na starym drewnie. Szukałem specjalnego stołu do kuchni. I któregoś razu znalazłem w Internecie stół z XVIII wieku! Wykonany z francuskiego dębu, pochodzi z angielskiej farmy. Oczywiście go kupiłem.
Meble w Twoim salonie też mają duszę i ślady przeszłości.
Komody wykonane są z drewna tekowego wykorzystywanego do produkcji łódek w Indonezji. Ktoś je sprowadził, a ja mam z nich teraz komody. Mają naturalne ślady użytkowania, a dodatkowo zostały specjalnie pomalowane, więc wyglądają, jakby kilka warstw farby z nich schodziło. Ale to nie zniszczenia, to ślady historii.
Po co Ci Kraków, kiedy masz Londyn, Richmond?
Szukam specjalnego miejsca dla siebie. Chyba w kolejnej części swojego życia z londyńczyka stanę się krakowiakiem. Będę się uczył polskiego, a innym dawał swój angielski. Najpierw jednak muszę skończyć badać ziemię. Szykuje się duża inwestycja i będziemy sprawdzać, co kryje się w głębi.
Gdzie teraz się wybierasz?
Kolejną misję mam w Albanii. Choć przez ostatnie 40 lat zjechałem świat, to tam jeszcze nie byłem. Już za chwilę czeka mnie przygoda.
Najbardziej zadziwiające miejsce, w jakim byłeś?
Chyba Jemen. Tak, na pewno Jemen. Nigdzie nie było tak jak tam. Dlaczego? Bo mieliśmy do czynienia z zadziwiającymi, ogromnymi, pustymi przestrzeniami, a jednocześnie niezwykłą architekturą. To połączenie było dla mnie unikalne.
Kiedy pracowaliśmy daleko od miasta, fascynowało mnie, że ludzie mieszkają tam tak samo jak kilka tysięcy lat temu. Jemen to dla mnie trzy charakterystyczne słowa: nomadzi, wielbłądy i woda. Kto ma studnię, ten jest bogaty! Ale czy bezpieczny? Gdy tam byłem, widziałem chłopców z kałasznikowami, 7-8-latki uczyły się używać broni. Po co? Przecież ktoś mógłby im chcieć odebrać wielbłądy, wodę – tłumaczyli. Wyjechałem z refleksją, że to mili ludzie, ale gdy pracują dla ciebie.
Wspominałeś, że najbardziej zapamiętałeś jednak projekt w Ugandzie.
Tak, badania w Ugandzie to chyba najlepsza praca, jaką miałem, i to nie z powodu wynagrodzenia. Właściwie 18 miesięcy spędziłem w parku narodowym. Na co dzień miałem Safari Park, a jeszcze płacili mi za to. W zasięgu ręki dzika przyroda, zwierzęta. Niesamowite sytuacje: gdy szedłem do pracy, tuż przy drodze hiena zjadała to, co tygrys zostawił z antylopy.
Ludzie tam byli bardzo mili, ale powszechnym problem jest wszechobecna korupcja. To dużo poważniejsza sprawa niż w Europie. W pewnym sensie wynika to z wielkiej biedy. Zwykli ludzie nie mają nic. Jedzenia starczy im na jutro, ale nie na pojutrze. Życie jest tam trudne i – niestety – mało warte.
Po tych wszystkich doświadczeniach cieszę się, że urodziłem się w Europie.
Ale przecież przez ostatnie 40 lat jesteś w nieustającej podróży.
To prawda. Urodziłem się w Anglii. Tu skończyłem w uniwersytet, ale tak naprawdę mało czasu spędziłem w Anglii. Wybrałem wolność, czyli taką pracę, która nie będzie oznaczała konieczności chodzenia do biura na 9 rano. Muszę czuć się niezależny, choć na co dzień pracuję dla wielkich korporacji.
Badanie tego, co kryje się pod ziemią może być niebezpieczne. Słyszałam o Twojej przygodzie w Turcji…
Tak, wtedy poczułem się naprawdę zagrożony. To było w 2012 r. na południowym-wschodzie Turcji. Kurdowie próbowali zabić naszą ochronę, bo nie podobało im się, że kopiemy. Gdy uciekaliśmy, ostrzelali helikopter. Na szczęście udało nam się odlecieć w całości.
Nie wiem nawet, czy bardziej niebezpieczne było bliskie spotkanie z 5-metrowym krokodylem w Ugandzie, który mógł nas pożreć, czy jednak te ostrzały w Turcji.
Pracowałeś właściwie na całym świecie, wystarczy wymienić choćby takie kraje jak: Iran, Arabię Saudyjską, Jemen, Egipt, Algierię, Maroko, Mauretanię, Wybrzeże Kości Słoniowej, Gwineę, Kamerun, Gabon, Mozambik, Tanzanię, Ugandę, Indonezję, Chińską Republikę Ludową, Pakistan, Brazylię, ale także Hiszpanię, Rosję czy wreszcie Polskę. W jakiej części globu czujesz się najlepiej?
Zawsze intrygują mnie nowe miejsca, ale na dłuższą metę nie bardzo lubię ekstrema. Nie za dobrze wspominam na przykład zimę na Syberii Zachodniej. Jak żyć, gdy na zewnątrz ciągle minus 40 czy minus 50 stopni C? Przecież w Londynie jest zimno, gdy na dworze są minus 2 stopnie C, a gdy spadnie 2 cm śniegu, miasto staje.
Ale z drugiej strony Jemen też jest dla Europejczyka ekstremalny: w dzień plus 50 stopni C, a blisko zera – rano. Gdy o świcie patrzy się tam na piasek, można mieć wrażenie, że jest jak śnieg, bo był przymrozek.
Nie lubisz zimna?
Powiem tak: pracowałem przez jakiś czas dla Rosjan i wiem, że aby znieść to zimno, to trzeba się urodzić na Syberii. Rosjanie myślą inaczej, mają inną mentalność. To twardzi ludzie, żyją w trudnym klimacie na co dzień, umieją sobie radzić po swojemu. Dla mnie, jak dla wielu Europejczyków, ich standardy są trudne do przyjęcia. Pamiętam taką sytuację: dwustu ludzi w naszym obozie, gdzie prowadziliśmy projekt. Zanim się tam zainstalowaliśmy, Holendrzy, dla których pracowałem, postawili warunki: na sześciu pracowników musi przypadać jeden prysznic i jedna ubikacja. Rosjanie byli zdziwieni: po co aż tyle? My mamy jedną toaletę dla dwustu i wystarczy. A prysznice, po co wam? Postawimy przecież banię. No a toaleta …może być w lesie.
To było prawdziwe zderzenie kultur. Do dziś mam taki obrazek przed oczami: minus 45, a przed banią spotkania towarzyskie. Ci ludzie z Syberii mają w środku inny termostat niż Europejczycy! Z drugiej strony bania łączy ludzi: oni piją tam alkohol i palą papierosy! W bani!
Nie szkoda Ci zostawiać poukładanego, przewidywalnego Londynu dla innych części świata?
Część mojego serca zawsze będzie w Londynie. Teraz jednak coraz częściej myślę o Krakowie. Gdy skończę projekt w Albanii, pewnie tam zamieszkam. Z Balic na Heathrow nie jest daleko! Bo nigdzie nie ma takich imprez jak w londyńskim Soho!
Dziękuję za rozmowę, powodzenia Paul!
(Londyn, luty 2019 r./zdjęcia: archiwum prywatne)