ABW*: perfekcjonistka tańcząca na lodzie

Drobna blondynka, która przyćmiła wielu Brytyjczyków w szkole Jej Królewskiej Mości. Mogła zostać łyżwiarką figurową lub przetańczyć życie. Zakochana w łyżwiarzu z Kanady, poślubiła kolegę ze studiów i… pochłonęły ich nieruchomości. Dynamit i torpeda na co dzień. Szefowa, która wzrokiem znad okularów potrafi przygwoździć do ściany. Podobno wywołała trzęsienie ziemi we Włoszech, ale jest zdolna do większych wyczynów. Koledzy zabronili jej więc śpiewać w biurze.

Gościem „Nieruchomości z górnej półki” jest Anna Bartoszewicz – Wnuk, dyrektor działu Workplace Advisory w firmie doradczej JLL.

Grażyna Błaszczak, „Nieruchomości z górnej półki”: Jak zaczęła dziś Pani dzień?

Anna Bartoszewicz – Wnuk, JLL: Od porannej odprawy, jak zawsze.

U szefa?

Nie, to ja robię odprawy.

????

W domu. Od rana.

Na czym polegają?

O siódmej wyprawiam męża do piekarni, ale najpierw muszę go dobudzić, co nie zawsze jest łatwe. Później jemy razem śniadanie i wyprawiam dwoje starszych dzieci do szkoły. A potem najmłodsze do przedszkola. To nasz codzienny, poranny rytuał.

Można mieć rytuały, spiesząc się rano na lekcje i do biura?

A dlaczego nie? Dla jednych to rutyna, a dla nas rytuały. Granica jest cienka.

Obywa się bez porannych przygód, awarii?

Tak, bo ja z natury jestem – jakby to ująć – mało awaryjna w życiu. Wszystko mam zaplanowane. Zawsze można na mnie liczyć. Jak się umówię, to wolę być z wyprzedzeniem niż spóźniona, choć rzeczywiście ciągle jestem w biegu. Mimo tego nawet stłuczek samochodowych nie mam.

Podobno ma Pani zdolność załatwiania wielu rzeczy zdalnie, jak jest taka potrzeba, i nawet kota usiłowała Pani złapać zdalnie…?

To prawda, z samochodu załatwiam wiele spraw. Ciągle właściwie rozmawiam przez telefon, żeby nie tracić czasu. Aby nie zapomnieć o niczym, naklejam małe, kolorowe karteczki, dużo karteczek.

Słyszałam, że ma je Pani wszędzie?

Tak, i w aucie, i w biurze, i w domu. Żebym nie zapomniała, co załatwić, do kogo zadzwonić, no i aby dzieciom nie umknęło, że na przykład trzeba rozpakować zmywarkę lub odkurzyć. One za tymi karteczkami nie przepadają, niestety.

Zdalne zarządzanie to Pani specjalność?

Dobra organizacja – to moja specjalność. Nie mogę sobie pozwolić na inne podejście na co dzień.

Dzieci często dzwonią w ciągu dnia?

Od dzieci telefony odbieram zawsze i priorytetowo. Ale wraz z wiekiem dwoje starszych – córka 10 lat i syn 12,5 roku – dzwonią coraz rzadziej. Raczej wysyłają sms-y. Są bardzo samodzielne. No a 5-latka z przedszkola nie wykonuje jeszcze telefonów.

W ogóle uważam, że dzieci należy uczyć samodzielności od początku, bo jakimi będą dorosłymi, gdy się je będzie cały czas prowadzić za rękę. Niestety, dziś bardzo popularne jest wychowanie à la helikopter, czyli wieczne krążenie nad dzieckiem, czuwanie, nadzorowanie. To pułapka.

Nigdy nie była Pani matką krążącą na dzieckiem…

Na szczęście nigdy nie starczało mi na to czasu. Zawsze miałam dużo zawodowych spraw do załatwienia, więc moje dzieci są – jak wspomniałam – samodzielne. Od trzeciej klasy dzieci chodziły z kluczem na szyi i nowego nie dorabialiśmy.

Nie płacę dzieciom za oceny, nie mam specjalnego systemu kar czy nagród, nie obiecuję kota czy psa za wzorowe zachowanie. To słabe rozwiązania na dłuższą metę, bo dziecko nie robi czegoś z przekonaniem, tylko dla samej nagrody.

Jestem też daleka od budowania domowej korporacji i zatrudniania guwernantek, pań do pomocy…

Byłoby Pani łatwiej…

Pewnie tak, ale świadomie z mężem tego pola nie oddajemy. Zlecam dzieciom różne rzeczy, również drobne zakupy, bo chcę, żeby się sprawdzały w codziennych sprawach. Umiejętność pakowania i wypakowywania ubrań z pralki też im się przyda. Niby to oczywiste, ale nie do końca.

Uczę natomiast dzieci, aby to one pomagały dziadkom. Na przykład na ostatnie święta same kupiły i zatargały im małą choinkę do domu. Byłam z nich dumna. Tym bardziej, że słyszałam, że komuś niedawno – w ramach usługi – firma dostarczyła do mieszkania i ubrała choinkę, potem lampki do ogrodzenia przyczepiła. Dla mnie to… dziwne.

Drobne, rodzinne przyjemności – wspólne wyjścia w wolnym czasie?

Nasza ostatnia, wielka, wspólna przyjemność, to wyprowadzanie psów ze schroniska na spacery – na warszawskim Paluchu lub w Falenicy. I jeszcze wyjścia na lodowisko, które ja też uwielbiam.

Słyszałam, że świetnie Pani tańczy, że jest Pani królową parkietu, ale nie lodu?

Ubóstwiam lodowisko, a właściwie łyżwiarstwo figurowe. Na lodzie zachowuję się jak szalona. W szkole podstawowej to była moja pasja. Chciałam uprawiać łyżwiarstwo figurowe zawodowo. Miałyśmy z koleżanką nagrane na kasecie video wszystkie mistrzostwa świata i Europy w łyżwiarstwie figurowym.

Podkochiwałam się nawet w Kurcie Browningu, Kanadyjczyku, który był świetnym łyżwiarzem figurowym. Z kolei miłością mojej przyjaciółki był Christopher Bauman, amerykański łyżwiarz figurowy. I ci soliści rywalizowali ze sobą, a my śledziłyśmy ich losy i innych zawodników tańczących w parach. Wiedziałyśmy o nich prawie wszystko.

Niestety, od kilku lat, mam mało czasu, by podziwiać ten sport w telewizji, nie śledzę już mistrzostw, ale sama chodzę na lodowisko, gdy tylko mogę. Uwielbiam te piruety, przekładanki, ten pęd…

A taniec towarzyski?

Trenowałam w szkole podstawowej, ale potem zarzuciłam. Samba, rumba, cha-cha i w ogóle tańce latynoamerykańskie – to był mój żywioł.

Koledzy więc nie kłamali, że jest Pani królową parkietu…

No nie, teraz już nie tańczę. Partnera mam wysokiego, bo mój mąż jest bardziej koszykarzem niż tancerzem. Jest bardzo wysoki i dzieli nas duża różnica wzrostu, a poza tym on woli … takie koszykarskie rytmy. Ale charakterologicznie jesteśmy świetnie dopasowani.

Słyszałam o różnych rodzinnych przygodach ze zwierzętami… Ile ma ich Pani w domu?

Mam faktycznie dom pełen zwierząt! Teraz już jednego kota, bo młodszy zginął tragicznie, do tego żółwia, agamę, rybki.

Naszym rodzinnym marzeniem jest wziąć jeszcze psa ze schroniska. Jestem świadoma, że to wielka odpowiedzialność: trzeba się nim zająć, poświęcić mu dużo czasu, przyzwyczaić. Nawet myśleliśmy, żeby zabrać „mamę” ze szczeniakiem, ale czy nasz kot ułożyłby sobie z nimi relacje? To wymaga od nas starań i pracy. Z drugiej strony często wyjeżdżamy, więc co wtedy ze zwierzakami? Ale ten problem też da się rozwiązać, bo mamy siatkę znajomych z psami i gdy oni wyjeżdżają, my się opiekujemy ich czworonogami, więc pewnie i z naszym nie byłoby kłopotu.

Na wszystko ma Pani sposób. A czy nie chciałby Pani zwolnić? Pani samodzielne dzieci zdziwiłyby się pewnie, gdyby nagle została Pani w domu i zaczęła im organizować życie?

Oj, na pewno by tego nie chciały. Bo skończyłoby się oglądanie telewizji i korzystanie ze sprzętów elektronicznych. Zresztą ja też bym tego nie zniosła: bycia tylko w domu.

Dlaczego?

Nie wyobrażam sobie życia bez pracy zawodowej, bez tego, co robię. Miałam urlopy macierzyńskie, 10-miesięczne przerwy, a potem marzyłam, aby już wrócić do swoich obowiązków, do koleżanek i kolegów z JLL. I taki przekaz, czy wzorzec daję też swoim dzieciom. Tak sobie poukładałam życie rodzinne i pracę, że udaje mi się pogodzić wszystko.

A samej branży nieruchomości nie ma Pani dość po 20 latach?

Nie, branża jest wspaniała. Śmieję się, że jestem w czepku urodzona, że mogę pracować w nieruchomościach, obserwować zmiany, uczestniczyć w nich. Poza tym nie robię tego samego przez te wszystkie lata.

Zaczynała Pani od recepcji w JLL.

Tak, to było jeszcze na studiach. Moja koleżanka Ania, ta od łyżew, zaproponowała, abym przyszła do pomocy w JLL, gdzie pracowała. Bindowałam raporty, roznosiłam faksy, odbierałam telefony, co bardzo lubiłam, bo wiedziałam, co się dzieje. I dlatego wybrałam – będąc wtedy na Finansach i Bankowości na SGH – kierunek nieruchomości. Bardzo mnie to zafascynowało. Zresztą na tych studiach poznałam męża…

Pana Jarka Wnuka, który też jest znany w branży nieruchomości komercyjnych…

Tak, też jest w branży. Na studiach mieliśmy niezwykłego promotora, pana doktora Gabriela Główkę. Do niedawna jeszcze opowiadał swoim studentom na wykładach, że na studia idzie się po to, by znaleźć męża lub żonę, podając naszą rodzinę za przykład, i dodając nam dziecko więcej. I rzeczywiście okazał się prorokiem.

Praca w JLL tak Panią wciągnęła, że szybko przeszła Pani z recepcji do działu doradztwa handlowego, a potem do działu badań i analiz rynku.

Tak, a w międzyczasie udało mi się jeszcze wyjechać na studia podyplomowe do Londynu. Firma zgodziła się na przerwę, zdobyłam stypendium rządu brytyjskiego i poleciałam na Wyspy w 2004 roku.

To był skok na głęboką wodę. Nie miała Pani obaw?

To było coś nowego, a ja to lubię. Poza tym wtedy poczułam się szczególnie dowartościowana, bo rząd brytyjski zainwestował we mnie równowartość kawalerki w Warszawie. Dla młodego człowieka ma to znaczenie.

Okazało się też, że na City University of London, na moim kierunku, studiowało tylko 10 procent kobiet. Większość stanowili młodsi mężczyźni, Brytyjczycy, wysoko urodzeni, z podwójnymi nazwiskami. A ja byłam skromną stypendystką z Polski, na dodatek w ciąży z pierwszym dzieckiem – mistrzowska organizacja!

Ale studia skończyłam z wyróżnieniem, odbierając dyplom na uroczystości w londyńskiej St Paul’s Cathedral, gdzie nie było wtedy innych wyróżnionych kobiet, ani – mam wrażenie – obcokrajowców. A moje polskie, także podwójne nazwisko, zostało tam publicznie wyczytane. To była dla mnie wielka przyjemność.

I wróciła Pani do Polski, do JLL. Taki był plan?

Tak, bo to było stypendium, które zakładało, że uczę się i z uzyskaną wiedzą przyjeżdżam do Polski i szerzę ją tutaj, a nie zagranicą, w taki sposób spłacając dług wobec Jej Królewskiej Mości. Wróciłam więc i pracowałam w dziale doradztwa. Od 2006 do 2016 roku byłam jego szefem.

Wszystko szło wzorowo aż tu nagle któregoś dnia szef zaproponował Pani zmianę. Co Pani poczuła, gdy padła propozycja, aby zrezygnowała Pani z działu doradztwa w JLL?

Przyznam, że szef mnie zaskoczył. Byłam, i jestem nadal, mocno związana z tym działem. Tam rodziło się wiele moich najlepszych pomysłów, wymyślaliśmy strategie ekspansji dla marek handlowych w Polsce, budowaliśmy modele, zjeździliśmy rynek wzdłuż i wszerz… Tam działy się bardzo kreatywne rzeczy. I pomyślałam wtedy: jak miałabym się rozstać z tym, co robiłam, ale przede wszystkim jak zostawić ludzi, których cenię, z którymi tyle zrobiliśmy?

Ale dostała Pani nowe zadanie: miała Pani zostać szefem Workplace Advisory, a właściwie stworzyć nowy dział i usługę w JLL. 

Przez jakiś czas się zastanawiałam. Ponieważ jednak nie cierpię nudy, nie zatrzymuję się, przyjęłam propozycję. Workplace Advisory to nowa usługa. Chciałam ją poznać i rozwinąć, zobaczyć jak sprawdzi się na polskim rynku, więc zajęłam się tematem. W efekcie od półtora roku kieruję nowym działem, który pokazuje klientom, że mogą pracować w lepszych warunkach.

Na czym dziś polegają Pani zadania?

Teraz pracuję więcej z ludźmi. To już nie jest zbieranie danych, pisanie raportów. Tu zachodzi więcej interakcji. I to mi się bardzo podoba.

Wchodzimy do organizacji, do ich siedzib i mamy za zadanie poprawę ich sytuacji. Jedni klienci zdają sobie z tego sprawę, że mogliby pracować bardziej komfortowo, a inni już przywykli do tego, co mają, więc wiele nie oczekują.

Naszą rolą, w obu przypadkach, jest stworzenie im jak najlepszych warunków pracy. Współpracujemy więc z zarządami firm, tworzymy tam zespół projektowy i badamy potrzeby. Prowadzimy warsztaty, zbieramy opinie, robimy ankiety, a następnie wyciągamy wnioski i proponujemy rozwiązania. I tu pojawia się mój nowy konik: zarządzanie zmianą. Ten temat bardzo mnie fascynuje. Będziemy tą usługę mocniej rozwijać w JLL.

Jest Pani szefową działu, ma Pani napięty grafik, czy zdarza się Pani pracować do późna, nocami wysyłać mejle?

Tak, pewnie, że się zdarza. Ale ostatnio robię to sporadycznie. Staram się nie zakłócać ludziom czasu po pracy. Nie chcę, żeby pikały im powiadomienia nocą. Dlatego, kiedy nawet coś przygotowuję późno, nastawiam pocztę tak, żeby mejl wysłał się rano. Bombardowanie nocnymi mejlami nie jest fair, a poza tym nie najlepiej świadczy także o wysyłającym.

Koledzy mówią, że jest Pani przenikliwa, wymagająca, ma Pani profesorskie podejście do współpracowników, a jak już spojrzy Pani znad okularów, to nawet trzęsienie ziemi we Włoszech może wywołać… A ten, kto się odważył przygotować grafikę w kolorze brązowym, popamięta na długo.

Oj, znają mnie dobrze ci, z którymi pani rozmawiała. W JLL, z zespołem ludzi pracujących w badaniach, konsultingu i PR, znamy się jak łyse konie. I dlatego oni wiedzą na przykład, że nie lubię rudego koloru w raportach. Zresztą miałam, i mam, naprawdę fantastycznych, wyjątkowych ludzi.

Przyznaję: jestem wymagająca i krytyczna. Do nowego zespołu szukałam współpracowników przez pół roku, ale w końcu znalazłam. I jestem z nich dumna. Mam rękę do ludzi. Doceniam zwłaszcza tych, którzy chętnie pomagają i wychodzą poza zakres obowiązków, a nie działają tylko od A do Z.

A co Pani powie na taki opis: „ABW? Dynamit, torpeda, dziewczyna nie tylko z życiowym, ale i pracowym ADHD, ciągle chce więcej”?

Tak, to też się zgadza. Mam pracowe ADHD. Nie robię nic na pół gwizdka. Jeśli miał być raport z rynku biur czy handlu w danym mieście – my go nie robiliśmy zza biurka. Pakowałam cały samochód ludzi i o 3.30 czy o 4.00 rano wyjeżdżaliśmy w trasę – na przykład do Trójmiasta. Bo dobrego badania rynku nie da się zrobić siedząc w miejscu. JLL był w tym najlepszy. I jest do tej pory, choć inni idą szlakami przez nas przetartymi.

Największe niezrealizowane marzenie… takie jeszcze do spełnienia?

Wziąć psa ze schroniska, mieć go w domu. Już jestem blisko spełnienia tego marzenia.

O czym jeszcze Pani marzy?

W dłuższej perspektywie – o pomieszkaniu jakiś czas w innym kraju.  I o długim wyjeździe „tułaczkowym”, takim dalekim i trwającym co najmniej kilka tygodni.

Słyszałam, że tak właśnie Pani spędza wakacje z rodziną: podróżując kamperem po Europie, który podobno sama Pani prowadzi, albo wyjeżdżając na działkę.

Tak, uwielbiam rodzinne wyjazdy na działkę i to wspólne grabienie liści czy koszenie trawy, zbieranie patyków, malowanie płotu – przez każdego członka rodziny. No i palenie ogniska, biesiady ze znajomymi, goszczenie się.

A co do podróży kamperem – to duża frajda. Jednak zawsze po powrocie mam poczucie niedosytu, że można było pojechać dalej, zobaczyć więcej. Przejeżdżamy, przez dwa – trzy tygodnie, kilka tysięcy kilometrów. Kamperem kieruję tylko na autostradzie. Manewry, podjazdy pod górę – to zadanie dla męża. Dla mnie auto długie na 7,4 m to prawdziwe wyzwanie.

Dlaczego lubi Pani jeździć kamperem?

Może to być też po prostu duży samochód i namiot, niekoniecznie kamper. Taki sposób podróżowania daje poczucie swobody. Cenię sobie bardzo mobilność, muszę być w ruchu nawet na urlopie, zwiedzać, poznawać. Tam, gdzie jest ładne miejsce, tam można się zatrzymać. Ale na trzy – cztery dni. Dłużej w miejscu nie wytrzymuję.

Ostatnio dwa razy pod rząd odwiedziliśmy Włochy, raz kamperem i raz polecieliśmy samolotem, ale na kemping, nie do hotelu. Właściwie kemping to słowo – klucz dla mnie lub glamping, czyli luksusowa wersja kempingu.

Co Pani sprawia przyjemność na co dzień?

Jestem fanką duńskiej filozofii życia – hygge. To poszukiwanie szczęścia w codziennych przyjemnościach. Takie podejście do życia bardzo mi odpowiada.

Uwielbiam też muzykę. Ostatnio byłam na Dirty Dancing w Romie. Ale czuję niedosyt, za mało tańczyli. Druga część, po przerwie, była lepsza. Podśpiewuję do dziś.

Koledzy wspominali, że Pani śpiewa, ale nie piosenki z Dirty Dancing, tylko raczej „I follow you, deep sea baby”…

Koledzy już jakiś czas temu zabronili mi śpiewać w biurze. Byli gotowi płacić, abym przestała. Ostatecznie ustawili puszkę i to ja musiałam wrzucać do niej złotówkę za każdy dźwięk, jaki z siebie wydobywałam. No i ostatecznie przestałam. Wolę słuchać śpiewu szefa.

Dziękuję za rozmowę.

(styczeń 2018 r.)

 

(zdjęcia: archiwum prywatne/JLL)

CV:

Anna Bartoszewicz – Wnuk* – dwie dekady na rynku nieruchomości komercyjnych. Znana także w branży jako „ABW”. Dziś dyrektor działu Workplace Advisory w firmie doradczej JLL.  Od 2016 roku zajmuje się wdrażaniem zmian w firmowych biurach. Wcześniej odpowiadała za badania rynku i konsulting nieruchomościowy w JLL.  Absolwentka Szkoły Głównej Handlowej (2002) oraz City University/ Cass Business School (2005).