Ten biznes idzie za ludźmi

Był tyczkarzem, pracował przy produkcjach filmów. Chciał wyzwań w biznesie, więc poszedł do jednej z największych agencji nieruchomości. Tam kiedyś usłyszał, że… agenta to z niego nie będzie. Pomylili się. Ma za sobą duże transakcje, a przed sobą nowe wyzwania. Gdy ma wolne, zwiedza Europę kamperem.

Gościem „Nieruchomości z górnej półki” jest Szymon Łukasik, szef działu reprezentacji najemców handlowych w nowej na krajowym rynku firmie Cresa Polska 

Grażyna Błaszczak: Właśnie rozpoczął Pan nowe życie.

Szymon Łukasik, Cresa Polska: Na szczęście życie jest to samo, ale w nowej firmie.

To kolejny Pana początek w tej samej branży. Za sobą ma Pan pracę w JLL, Neinver, Cushman & Wakefield i CBRE. Co Pana tym razem skłoniło do zmiany firmy?

Były dwa główne powody: ludzie i wyzwania. Po pierwsze, chodzi o osoby, które już pracują lub wiem, że za chwilę będą pracować w Cresa Polska. To bardzo ważne, gdy gra się zespołowo ze sprawdzonymi ludźmi.

Po drugie, pasuje mi bardzo filozofia nowej firmy: reprezentacja tylko i wyłącznie interesów najemców. Od wielu lat pracuję właśnie na rzecz najemców handlowych, dlatego nadrzędna zasada Cresy: „unikamy konfliktu interesów” – jest mi bardzo na rękę, gdyż było to problematyczne w innych agencjach.

Nie martwi Pana, że to nowa firma, że dopiero wchodzi na rynek?

Cresa jako marka ma już swoją renomę na świecie. Teraz rozpoczyna podbój nowego rynku i czyni to z bardzo doświadczonym Piotrem Kaszyńskim, który jest partnerem zarządzającym Cresa Polska. Piotr kiedyś był moim szefem w Cushman & Wakefield i świetnie mi się z nim współpracowało. Fakt, że to on stoi na czele nowej agencji jest dla mnie bardzo ważny.

Ale z Cushmana Pan odszedł…

Po niedawnej globalnej fuzji Cushman & Wakefield z DTZ zaszło wiele zmian. Poza mną czy Piotrem Kaszyńskim firmę opuściło sporo osób, w tym takich, z którymi dobrze mi się pracowało przy wprowadzaniu nowych marek na polski rynek i do których miałem zaufanie.

Po C&W pracowałem przez rok w jednej z największych korporacji nieruchomościowych na świecie – w CBRE. Wiele tam się nauczyłem, zobaczyłem, jak działa gigant. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Kiedy jednak dowiedziałem się, że na rynku pojawi się nowa firma, która będzie tylko i wyłącznie reprezentować najemców, poczułem, że jest to naturalna dla mnie ścieżka kariery. Poza tym Cresa jest amerykańską firmą doradczą zajmującą w rankingach pierwsze miejsce wśród najczęściej polecanych przez klientów firm.

Jednak w Polsce Cresa jest jeszcze nieznana. Jest ciasno na rynku. Trudno będzie się przebić.

Wejście na nowy rynek to właśnie jedno z tych wyzwań, które warto podjąć. Nowość, unikalność oferty i wielki entuzjazm – ale taki, który towarzyszy tylko na starcie. Mamy czystą kartę, świetny zespół i rozkręcamy biznes. To stymuluje do działania! Zresztą Cresa bardzo dynamicznie się rozwija. W ostatnich trzech latach weszła na rynek Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Holandii, Belgii, Węgier, Hongkongu, Indii i Australii.

Wejście na polski rynek ogłosił jednocześnie niemiecki i kanadyjski pośrednik nieruchomościowy. Do tego Cresa. Ktoś z branży komentował tak: „będzie rzeź na rynku”.

Moim zdaniem na rynku jest miejsce dla nowych firm, zwłaszcza odróżniających się od innych graczy. Poza tym trzeba pamiętać o tym, że z jednej strony ten rynek jest bardzo duży, ale jednocześnie bardzo sterylny. Cały czas przewijają się na nim te same nazwiska. Jak prześledzimy karierę zawodową różnych osób, to zobaczymy, że mają za sobą dwie lub trzy agencje. Reprezentowanie najemców związane jest z budowaniem wieloletnich relacji. Często klienci wybierają dalszą współpracę z konkretnym agentem, a nie z firmą. Z jednej strony liczymy więc na to, że klienci z nami zostaną, a z drugiej, że przyjdą nowi, bo zaoferujemy im inne możliwości, połączone ze sporym doświadczeniem.

Ale o Cresie jeszcze kilkanaście dni temu było wiadomo niewiele. Po rynku krążyły informacje, że w jednym z biurowców będziecie mieć siedzibę, potem, że w kolejnym. Trwały spekulacje, i nadal trwają, kto znany przejdzie do Cresy…

Dlatego zdecydowaliśmy się wyjść na rynek i pokazać, że jesteśmy, działamy. Mamy biuro, które otwieramy w połowie września w Warsaw Financial Center.

Wywodzicie się razem m.in. z Cushman & Wakefield. Czy nie będzie to podobna firma?

Szef Cresy wiele lat działał w C&W i to on rekrutuje ludzi. Wie doskonale, kto i jak pracował, i to nie tylko w agencji. Zresztą sporo osób zgłasza się do niego bezpośrednio, bo z nim kiedyś współpracowały i wiedzą, że jest skazany na sukces. Ale nie będzie kopii C&W. Tworzymy całkiem nową firmę i jakość.

Ta nowa jakość na rynku, to działanie po jednej stronie, tylko najemców. RICS, brytyjska organizacja zawodowa na rynku nieruchomości, rekomendowała, aby agencje nie reprezentowały dwóch stron transakcji jednocześnie, czyli najemcy i wynajmującego, bo nie można tak samo dobrze działać w obu przypadkach. Szczególnie, gdy prowizja jest pobierana od dwóch stron. Co Pan na to? Przecież Pan też wcześniej tak działał w poprzednich agencjach.

Zalecenia RICS są słuszne. Każdy, kto działa jako agent, czy to na rynku mieszkań, biur czy galerii handlowych, wie, że powinno się pracować na rzecz jednej strony, a nie dwóch jednocześnie. To sytuacja idealna. Ale w rzeczywistości jest inaczej. Znaczenie ma tu m.in. struktura wynagradzania agentów na rynku powierzchni handlowych, biurowych, magazynowych, która jest inna w każdym z segmentów.

Ale zazwyczaj pracując w jednej agencji jest tak, że jedna osoba reprezentuje najemców, a druga – wynajmującego, więc firma ma zapłatę od obu stron.

Może dochodzić do takich sytuacji, że jeden agent chce wprowadzić markę do nieruchomości, którą z kolei jego firma wynajmuje dla właściciela. Nie jest to bardzo częste.

I co wtedy?

Jest konflikt interesów, bo każdy z agentów dąży do podpisania umowy najbardziej korzystnej dla swojego klienta. Dlatego klienci agencji powinni wiedzieć o potencjalnym zagrożeniu, że ich doradca reprezentuje obie strony. I zwykle to wiedzą.

Natomiast w samej agencji korzysta się wtedy z techniki „chińskiego muru”, co oznacza, że agenci nie powinni wymieniać się informacjami. Raz działa to lepiej, a raz gorzej – wszystko zależy od ludzi. Interesy wynajmujących i najemców są z natury rzeczy sprzeczne, a co gorsza schodzą na dalszy plan. Dlatego jedyną wiarygodną sytuacją jest – według mnie – reprezentowanie tylko jednej strony transakcji.

Najdłużej negocjowana transakcja na rynku, którą Pan pamięta?

Najwięcej czasu zabierają negocjacje między najbardziej doświadczonymi graczami. Gdy na przykład mocny deweloper i silna marka mają określone wymagania i swoje zasady, wtedy o kompromis trudniej.

Pamiętam, że długo trwały ustalenia między wiodącym deweloperem a dużym najemcą modowym, dotyczące obiektu w Warszawie. Samo negocjowanie zapisów w liście intencyjnym zajęło około dwóch lat. Potem jeszcze wiele miesięcy trwało negocjowanie umowy najmu.

Do jakiego projektu czuje Pan największy sentyment?

Do Centrum Ogrody w Elblągu. Wiele czasu poświęciłem na eksplorację rynku lokalnych najemców i często tam jeździłem.

Miałem taki etap w swojej karierze, że cały tydzień spędzałem w aucie, w podróży, jeżdżąc po Polsce. Pracowałem wówczas dla firmy Ahold przy projektach w Bielsku-Białej i w Elblągu, dla sieci Carrefour zajmowałem się Moreną w Gdańsku, dodatkowo dla jednego klienta galerią w Cieszynie. Tak żyłem wiele miesięcy. Właściwie na weekend dopiero wracałem do domu.

I co na to Pana rodzina?

Nie byli szczęśliwi, oj, nie byli. Ale ponieważ to było na początku mojej kariery, jeszcze wtedy rodzina była wyrozumiała, wiedząc, że to ten etap, kiedy muszę się tak mocno angażować. Ale miałem wielką satysfakcję, że potrafiłem prowadzić wiele tematów jednocześnie.

Pana nowy – stary szef, Piotr Kaszyński, uważa, że jest Pan energiczny i pracowity, kompetentny i konsekwentny. Zapytałam go o to.

To muszę koniecznie zaprosić go na obiad z moją żoną, bo ona chyba tego u mnie nie dostrzega.

Słyszałam też taką historię o Pana zaangażowaniu, że biega Pan z telefonem po galerii i robi transmisję na żywo w świat…

Miałem takiego klienta, który chciał w Polsce otworzyć sklepy, ale był bardzo zajęty i nie miał czasu przyjeżdżać, żeby oglądać galerie. Wtedy zaproponowałem, że pokażę mu wybrane lokalizacje przez Skype’a. Chodziłem więc po centrum handlowym i wokół budynku z telefonem, ludzie pokazywali mnie sobie palcami, a ja robiłem transmisję. To było więcej warte niż foldery czy filmy reklamowe.

A co ceni Pan najbardziej u przełożonego, dlaczego porzucił Pan dla niego swoje poprzednie zajęcie?

Jest między nami tzw. chemia, dobrze się ze sobą dogadujemy. To podstawa, aby robić razem biznes. Poza tym ja potrzebuję pozytywnej motywacji w pracy, a Piotr jest dobrym mentorem, ma wyczucie czasu i miejsca, szybko identyfikuje problemy – wie, kiedy powiedzieć: „to jest złe, zmień to”. Potrafi też pochwalić w sposób inny niż typowo korporacyjny.

A najgorszy moment w Pana życiu zawodowym?

Miałem taką koleżankę na początku kariery, która powiedziała mi: „jesteś beznadziejny, nie będzie z ciebie agenta”. Było to przykre, nawet bardzo. Ale po jakimś czasie okazało się, że moje podejście do biznesu w pewnych sytuacjach sprawdza się lepiej niż jej.

Słyszałam, że będzie Pan sprowadzał do Polski nową markę handlową…

Chętnie pomogę każdej marce zainteresowanej wejściem na polski rynek.

I słyszałam, że jakaś transakcja inwestycyjna się szykuje…

Podobno tak.

Kiedy ma Pan już dość nieruchomości, to co Pan robi dla siebie, o czym Pan marzy? Ma Pan hobby?

Od 30 lat zbieram komiksy. Mam ich około tysiąca. Są to i stare „Tytusy…” i pierwsze wydania komiksu „Fantastyki”, ale interesuję się też komiksami belgijskimi, francuskimi i amerykańskimi. Ktoś je wyrzucał, ja je dołączałem do kolekcji.

Co robię, o czym marzę? Staram się nie przenosić stresów z pracy na życie rodzinne, co niestety nie zawsze wychodzi.

A czym się Pan zajmował przed nieruchomościami?

Przez pięć lat pracowałem przy produkcjach filmowych i telewizyjnych. Byłem asystentem operatora, tzw. tyczkarzem, dźwiękowcem. Współpracowałem dużo z zagranicznymi korespondentami, podróżowałem. Ale najbardziej bawiła mnie praca tyczkarza.

Dlaczego?

Byłem gościem, który trzyma mikrofon na dłuuugiej tyczce. Czasem trzeba było zawisnąć nad wielką sceną. To było wyzwanie, bo trzeba było mieć silne ręce. Ale kiedyś uznałem, że oczekuję od siebie czegoś więcej niż dobrego trzymania tyczki i zacząłem działać w branży nieruchomości.

Co Pan robi po pracy, jak Pan odpoczywa?

Zawsze bardzo ceniłem życie rodzinne. Ono pozwala na wszystko spojrzeć inaczej. Kiedyś może jednak za małą wagę do tego przywiązywałem, ale teraz jest to dla mnie bardzo ważne. Tym bardziej, że w moim zawodzie utrzymanie balansu między życiem rodzinnym a pracą jest wyjątkowo trudne, m.in. ze względu na częste wyjazdy. Ale uczę się tego.

Mam wyjątkową żonę i dwóch wspaniałych synów, 12- i 15-latka. Bardzo cenię sobie czas spędzany z nimi. Objechaliśmy razem kamperem Europę. Robiliśmy 5-7 tysięcy kilometrów na urlopie. Zwiedziliśmy 11 krajów.

Dokąd jedziecie w tym roku?

W tym roku, ze względu na różne okoliczności, jak też zmianę pracy, taka wyprawa niestety nie będzie możliwa. Ale w Polskę na pewno ruszymy. Wspaniała do zwiedzania jest u nas Suwalszczyzna.

Co Pan czuje, gdy mija Pan po drodze, na urlopie, obiekty, które Pan wynajmował. Nie ciągnie Pana, aby do nich wstąpić?

Tak, zawsze je odwiedzam, gdy nadarza się okazja.

Dziękuję za rozmowę.

CV eksperta:

Szymon Łukasik stanął czele Działu Reprezentacji Najemców Handlowych w Cresa Polska. Ma 16-letnie doświadczenie na rynku nieruchomości. Uczestniczył we wprowadzeniu na polski rynek m.in. TK Maxx, Forever 21 i Foot Locker oraz współpracował z Brice, Costa Coffee i Marionnaud. Doświadczenie zawodowe zdobywał m.in. w firmach Cushman & Wakefield, CBRE, Neinver Polska i JLL. Jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego. Ma tytuł CCIM i RICS.