Człowiek do zadań specjalnych

Silna osobowość w biznesie. Kolekcjoner mocnych wrażeń na lądzie, w wodzie i w powietrzu. Kiedy jednak jest sam, tworzy muzykę w domowym studiu. Niewiele osób zna go z tej strony. Dziś szczerze opowiada o sobie i dzieli się tym, co skomponował.

Gościem „Nieruchomości z górnej półki” jest Tom Listowski, partner oraz szef działu powierzchni przemysłowych i magazynowych w Europie Środkowo-Wschodniej w firmie doradczej Cresa.

Grażyna Błaszczak: Jak Pan dziś zaczął dzień?

Tom Listowski, Cresa: Wstałem w miarę wcześnie, około 6.30. Staram się od razu nie włączać telewizora, nie słuchać wiadomości, nie martwić się tym, co się dzieje na świecie. Rano wolę posłuchać muzyki. Ale dziś zadzwoniłem do swojego ojca, który mieszka w Australii. Porozmawialiśmy chwilę…

Zwykle rano rozmawiacie?

To taki nasz rytuał, że co kilka dni dzwonię i pytam, co u rodziców, a oni chcą wiedzieć, co u mnie. Potem idę na ćwiczenia, następnie jem śniadanie i dopiero potem pędzę do biura. Ale dziś, dla odmiany, nie ćwiczyłem, bo dużo czasu zajęło mi rezerwowanie biletów do Australii. Zawsze zamawiam je z wyprzedzeniem, choć wylatuję dopiero na koniec roku. Święta i sylwestra od lat tam spędzam – z rodzicami i starymi znajomymi. Tam jest wtedy lato.

A tu w Warszawie jesień, biuro pachnące nowością i kolejne wyzwania po – chyba – najdłuższych wakacjach w życiu?

Drugie najdłuższe, bo ponad 3,5 miesiąca byłem na wakacjach po zakończeniu studiów w Australii. Postanowiłem wtedy przyjechać do Europy. I ta podróż rozpoczęła się w Chorwacji, a zakończyła w Maladze. Byłem w Polsce, w Czechach, na Słowacji, w Niemczech, Francji, Włoszech, Hiszpanii. Wtedy – kilkanaście lat temu – to było dla mnie odkrywanie Europy.

Dlaczego zdecydował się Pan przelecieć kawał świata i porzucić dotychczasowe życie, znajomych?

Pierwszy raz byłem w Polsce w 1994 roku. Wtedy poznałem swoją dalszą rodzinę i postanowiłem, że jeszcze tu przyjadę. Miałem takie marzenie, aby zobaczyć prawdziwą białą zimę w Polsce. Dlatego, kiedy skończyłem 15 lat i mogłem już podjąć pracę, zatrudniłem się w sklepie spożywczym w Sydney. Pracowałem przez rok, prawie codziennie, przez kilka godzin po szkole. W tym czasie nazbierałem na bilet i skromne kieszonkowe. Zarabiałem, aby spełnić swoje marzenie. I mając 16 lat powiedziałem rodzicom, że lecę do Europy.

Sam?

Tak, sam.

I co na to rodzice?

Nie byli zachwyceni. Ale tłumaczyłem, że przecież w Polsce mamy rodzinę, więc nie będę zdany tylko na siebie. I poleciałem przez Austrię. Tam miałem nocleg w hotelu, a potem lot do Warszawy. Odebrał mnie brat ojca, który miał dużą farmę obok Biskupca na Mazurach.
Odkryłem wtedy Mazury, pojechałem do Szczecina, potem do kolejnych miast, z którymi związana była moja mama i tak szybko minęło dziewięć pięknych tygodni. Wróciłem do Australii, ale nadal ciągnęło mnie do Europy.

Dlaczego?

Moi rodzice są z Polski. Wyjechali z kraju dosłownie kilka tygodni przed stanem wojennym. Najpierw do Austrii, gdzie były obozy dla uchodźców. Tam trzeba było podjąć decyzję, dokąd dalej. Wszyscy wtedy chcieli do Kanady, USA, Nowej Zelandii – do tych miejsc były kolejki. A do RPA było mniej chętnych, więc rodzice, razem z moim 11-miesięcznym bratem, zdecydowali się wyjechać właśnie tam, najpierw do Bloemfontein, gdzie ja się urodziłem, a kilka lat później przenieśliśmy się do Pretorii.
Ale po pewnym czasie –  w 1993 roku – musieliśmy opuścić ten kraj. Z ciężkim sercem, bo było nam tam dobrze, lecz robiło się niebezpiecznie ze względu na zamieszki polityczne. I rodzice wybrali Sydney. Mama jest ekonomistą, tata – inżynierem, więc o pracę nie było trudno. I zaczęliśmy życie w Australii.
Tam studiowałem ekonomię nieruchomości. Kiedy miałem już dyplom, znowu ciągnęło mnie do Europy. I znowu wyjechałem – w 2005 roku. Rozpocząłem wtedy mój najdłuższy urlop, o którym wcześniej wspominałem, a po wojażach poleciałem do Londynu szukać pracy w nieruchomościach. Po kilku tygodniach zostałem zatrudniony w firmie Fulcrum Corporate, gdzie pracowałem niecałe dwa lata. Pojawiła się jednak możliwość wyjazdu do Polski. I przyjechałem tu. Wiedziałem, że będę w nieruchomościach, ale bez konkretnych planów zawodowych.

To jak Pan trafił do nieruchomości?

W maju 2006 roku, po Wielkanocy, wylatywałem z lotniska w Goleniowie do Londynu i tam leżały jakieś anglojęzyczne czasopisma, w których było napisane, jak szybko rozwija się w Polsce rynek nieruchomości, ilu nowych deweloperów zaczęło tu działalność, jak rośnie ten biznes. I zafascynowało mnie to. Zacząłem czytać branżowe raporty, poznawać rynek, sprawdzać pracodawców. Wysłałem kilka CV do międzynarodowych firm. Były rozmowy kwalifikacyjne i wkrótce zacząłem pracować w jednej z największych w branży – w CBRE.

Czym się Pan zajmował?

Pisaniem i tłumaczeniem raportów o rynku nieruchomości. Plan był taki, że pracuję przez rok w dziale Research, a potem idę do Capital Markets. Ale już po trzech miesiącach jeden z prezesów zarządzających, John Palmer, z którym do dzisiaj mam bardzo dobry kontakt, zapytał, czy nie chciałbym działać w dziale Industrial. Miałem trochę do czynienia z tym segmentem rynku w Londynie, wydawało mi się to ciekawym wyzwaniem, więc zgodziłem się. Zacząłem się uczyć o rynku magazynowym w Polsce i po jakimś czasie zostałem szefem tego działu. W sektorze tym był wtedy bardzo duży wzrost.

Ale zostawił Pan to stanowisko…

Bo chciałem rozwijać się szybciej, a tam już nie było to możliwe. Dostałem propozycję od Cushman & Wakefield, aby tam zająć podobne stanowisko. Trzeba było zbudować zespół od nowa. Ale udało się. Mieliśmy dobrych ludzi, duże transakcje i silną pozycję.

I niedawno znów porzucił Pan to wszystko…

Po sześciu latach i ostatniej fuzji nadszedł czas na zmianę. Dlatego przyjąłem nową propozycję.

A co zaoferowała Panu Cresa? Zadzwonił Piotr Kaszyński, szef tej firmy, i co Panu obiecał?

Nowe wyzwania. Inny styl pracy, budowę firmy na naszych zasadach, partnerstwo, transparentność i głos w ważnych decyzjach, które trzeba będzie podejmować dla dobra wszystkich pracowników, a nie tylko w stosunku do mojego działu.
Sam mogłem też stworzyć zespół, który będzie w 100 procentach zgrany i zmotywowany. Ważny jest rozwój osób, które mają wielkie ambicje. Nie ma u nas przypadkowych ludzi. Podoba mi się też nowa filozofia działania – tylko w imieniu najemcy. To daje przejrzystość, wyróżnia naszą firmę na tle innych i pozwala na szersze możliwości potencjalnych rozwiązań dla najemców.
Swoje zadania traktuję bardzo poważnie. Nie mogę sobie pozwolić na niedociągnięcia. Na przykład przy budowie pierwszej fabryki dla klienta w regionie nie może być mowy o przypadku. Skala inwestycji jest przecież ogromna, a ludzie i maszyny będą tu przez lata. Dlatego doradztwo dla najemcy musi być na najwyższym poziomie, bez kompromisów.
Dlaczego Piotr wybrał mnie? Bo wie, że ja zawsze wchodzę w buty firmy, dla której pracuję. Zawsze też jestem szczery. Tej samej otwartości oczekuję od klienta, bo tylko wtedy jestem w stanie dostarczyć usługę najwyższej jakości. Nie patrzę krótkoterminowo i buduję silne relacje z klientami. Jak coś jest dla mnie w planach klienta niezrozumiałe, to go dopytuję. Może jestem wtedy upierdliwy, ale po to, aby uszyć rozwiązanie na miarę.

Nie boi się Pan ryzyka: nowa firma na rynku, duża konkurencja…?

Nie takie ryzyka podejmowałem w swoim życiu. Cresę założyli partnerzy, którzy od lat działają na tym rynku. Szanuję ich wiedzę, dokładam swoją. Jesteśmy zgrani, mamy wspólny cel i wprowadzamy na rynek nową wartość. Poza tym ja mam dużo energii.

No właśnie, podobno jest Pan wulkanem energii, a współpracownicy mówią nawet o pracowym ADHD. Wybuchowy, ale przyjacielski, z dużym poczuciem humoru, nie może usiedzieć na miejscu. To prawda?

Tak, coś w tym jest. Nie lubię tracić czasu, lubię działać. Uwielbiam pracować z ludźmi, chcę, żeby przychodzili do biura z werwą i motywacją, żeby im się chciało i opłacało. Czasem bywam stanowczy, ale pomagam i chwalę. Zespół zawsze może na mnie liczyć. Bo tylko w zespołowym działaniu jest siła.

Jak się Panu pracuje tyle lat „w magazynach”? Ciągle w drodze, nietypowe pory spotkań, nietypowe wymagania klientów…

Moje zadania w tym sektorze zwykle są poza Warszawą i w ogóle poza Polską. Często latam do klientów za granicę. Staram się cyklicznie z nimi spotykać – zwykle wtedy, kiedy to oni mają czas. Pora dnia nie ma znaczenia. Lubię zaczynać dzień od śniadania biznesowego. Ale jeśli klient woli dogadać szczegóły na kolacji, nie ma problemu. Bywa, że inwestor ma napięty harmonogram dnia i dysponuje czasem tylko przed wylotem. Wtedy jadę na lotnisko i tam – przed odprawą – ustalamy, co jest do zrobienia. Nie dziwią mnie takie potrzeby.

A co Pana najbardziej zaskoczyło we współpracy z klientami? Jakieś nietypowe oczekiwania?

O tak, miałem kilka takich historii. Kiedyś jeden z zagranicznych klientów pilnie szukał gruntu pod hale. Akurat nie w Polsce, ale w innym kraju regionu. Znalazłem dla niego kilka lokalizacji, przygotowaliśmy informacje o działkach i byliśmy umówieni na spotkanie. Następnego dnia miałem lecieć na prezentację terenów. Ale wieczorem, przed porannym spotkaniem, klient zadzwonił i powiedział, że będzie miał mało czasu, a musi wybrać teren, więc mam na niego czekać… z helikopterem.

I udało się?

Tak, udało się wypożyczyć helikopter. To był strzał w dziesiątkę, bo bardzo szybko można było w ten sposób obejrzeć wytypowane lokalizacje, a przede wszystkim je ocenić. Klient chciał z powietrza zobaczyć infrastrukturę wokół nieruchomości, natężenie ruchu, bliskość osiedli mieszkaniowych, terminale przeładunkowe i odległość do innych obiektów. Chodziło o bardzo duży areał.

Najciekawszy projekt z Pana punktu widzenia?

Przy każdym projekcie uczę się czegoś nowego, poznaję ciekawych ludzi i zdobywam wiedzę o sektorze, w którym klient się specjalizuje. Jeśli miałbym wskazać konkretny projekt, to pewnie byłby to Polaris Industries pod Opolem. W planach była pierwsza fabryka quadów firmy Polaris w Europie. Jeżdżę quadem, więc było to dla mnie wyjątkowo interesujące. Inwestor brał pod uwagę cały region CEE. Polaris oglądał działki od Lublina do Szczecina, nie pomijając Wrocławia czy Katowic. Ale zdecydował się na Opole. Inwestor oprócz obiektu produkcyjnego z magazynem i zapleczem biurowo-socjalnym wybudował też tor do testowania quadów. Bardzo ciekawy projekt na dużą skalę, docelowo ponad 350 nowych miejsc pracy i w nowym miejscu na przemysłowej mapie Polski.

Co fascynującego jest w pracy na rynku magazynów i obiektów produkcyjnych? Dlaczego to taki wielki biznes?

Ten sektor dynamicznie rozwija się w każdym kierunku. Produkcja napędza gospodarkę, a nowe technologie i innowacje bardzo usprawniają działalność firm. Popatrzmy, co się wydarzyło przez ostatnie 10 lat, od rozwoju e-commerce po drukarki 3D i auta bez kierowców. Jako konsumenci chcemy wszystko szybko, tanio i w dobrej jakości. Wśród producentów jest coraz większa konkurencja i firmy kładą potężny nacisk na rozwój i rozwiązania technologiczne, żeby usprawnić swoje operacje i się wyróżnić. Jeżeli spojrzymy na przykład na rynek handlowy, widzimy, że przechodzi on wielkie zmiany. W dużej mierze sektory retail i industrial zaczynają się pokrywać. Jest to ekscytujący czas, bo co chwilę kolejna nowa technologia wchodzi na rynek. Niestety, niektóre tradycyjne sieci handlowe upadają, bo nie dostosowały się do zmian technologicznych i potrzeb konsumentów.
Magazyn to nie jest już zwykła hala na obrzeżach miasta do przechowywania towaru. Spełnia on o wiele ważniejsze funkcje. Nowoczesne fabryki przetwarzają ogromne ilości danych, dzięki wsparciu nowoczesnych technologii. Celem jest zwiększenie wydajności i wyższa jakość produktów dla indywidualnych potrzeb klienta. Coraz częściej mówi się o robotyzacji i automatyzacji, szczególnie w miejscach, gdzie brakuje ludzi do pracy, i to się bardzo szybko rozwija.

A poza pracą, jak spędza Pan czas? Słyszałam, że jest Pan amatorem mocnych wrażeń. Koledzy mówią, że Pana motto to: work hard, play hard.

Ha, ha, ha…Uwielbiam podróżować i próbować nowych rzeczy. Odkrywam kolejne miejsca na świecie, próbuję nowych sportów, chcę czerpać z życia, podejmuję wyzwania. Do tej pory jestem fanem deskorolki. Kiedyś był to dla mnie podstawowy środek transportu, zanim zdałem egzamin na prawo jazdy. Ale potem deskę na kółkach zamieniłem na surfing i snowboard.
Bardzo lubię motoryzację, sportowe auta i jeżdżenie na quadach. Uwielbiam też nurkować. Ostatnio na Arubie schodziłem w głąb wody bez butli na takiej desce z napędem – to tzw. seabob. Obserwowaliśmy niesamowity krajobraz podwodny. Nurkowaliśmy do wraku.
Próbowałem też skydivingu. Niezwykłe uczucie. Po swobodnym spadaniu i wielkim pędzie, przychodzi nagroda – piękne widoki i totalna cisza. Choć wolę wodę niż powietrze. Kocham ocean i ciekawi mnie to, co się kryje pod wodą.

Do Pana ekspresyjnej osobowości nie pasuje mi jednak inne hobby, o którym mówili Pana znajomi. Podobno lubi Pan łowić ryby. Trudno mi wyobrazić sobie Pana z wędką, czekającego aż coś przypłynie…

Bo ja nie łowię przy brzegu. Płyniemy na głębokie wody. Piąta rano – zaczynamy. Najbardziej ekstremalnie jest na oceanie. Tam nie jest nudno, a wręcz przeciwnie, czasem bywa bardzo niebezpiecznie przez nagłe zmiany pogody lub w momentach, kiedy okazuje się, że to nie tuńczyk, ale rekin chwycił przynętę.

I podobno komponuje Pan muzykę. Gdyby nie pracował Pan w nieruchomościach to…

… byłbym muzykiem… i może kiedyś będę. Uwielbiam muzykę. To moja pasja. W domu mam małe studio, produkuję dźwięki. Uwielbiam też grać na konsolecie, być DJ-em. Jak zamykam się w studiu i słyszę muzykę, to zapominam o świecie, o zmartwieniach. To moja odskocznia. Tworzę house – elektroniczną muzykę klubową. (Poniżej fragment utworu skomponowanego przez Toma – wystarczy kliknąć)

Ciągle jest Pan w drodze. Nie ma Pan ochoty wrócić do Australii, do rodziców, do spokojniejszego życia? Rodzina nie namawiała Pana do tego?

Dla ojca mój wyjazd z Australii długo był niezrozumiały. Zastanawiał się, dlaczego porzucam bezpieczne, spokojne życie i wracam do kraju, który on zostawił szukając lepszego jutra dla swojej rodziny.
Wiele razy o tym rozmawialiśmy. Rodzice tu przyjeżdżali, widzieli, że dużo się zmieniło, poznawali życie w Polsce na nowo. Teraz już nie mają wątpliwości, że słusznie zrobiłem. Dziś ojciec mówi, że jest ze mnie dumny, że byłem tak samo odważny jak on i zostawiłem wszystko, aby rozpocząć nowe życie. Tylko, że ja tego nie musiałem zrobić. Tak chciałem.
Związałem się z Polską zawodowo i nie planuję szybkiego powrotu na stałe, choć Australia to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Tam mam znajomych, dużo fajnych wspomnień i sentyment. Ale teraz to w Polsce dzieje się moje życie.

Dziękuję za rozmowę.

CV:
Tom Listowski – karierę zawodową rozpoczął w Sydney, w Australii, w firmach Connell Wagner i Property Surveyors Ltd. Na początku 2005 roku przeprowadził się do Londynu, gdzie związał się z Fulcrum Corporate, a pod koniec 2006 roku dołączył do polskiego oddziału firmy CBRE, w której od 2008 roku pełnił funkcję dyrektora działu nieruchomości przemysłowych i logistycznych na Polskę, a następnie na Europę Środkowo-Wschodnią. W 2012 roku Tom został dyrektorem działu powierzchni przemysłowych i logistycznych w Polsce oraz relacji z klientami korporacyjnymi na Europę Środkowo-Wschodnią w firmie Cushman & Wakefield. Tam pracował do lata 2017 r. Dziś jest szefem działu powierzchni przemysłowych i magazynowych w Europie Środkowo-Wschodniej w firmie doradczej Cresa. Obsługiwał klientów takich jak Polaris Industries Inc., Kellogg Company, Tesco, UPS, Pepco, Sonoco, ABC Group, Benteler, Graham Packaging i ABM Greiffenberger.